To się dzieje! Kilkanaście godzin temu Polacy zdobyli ponownie tytuł Mistrzów Świata w siatkówce mężczyzn. W finale biało-czerwony walec przejechał się, nie bez problemów, po Kanarach z Inhos (Brazylijczykach, wybierzcie sobie co chcecie) 3:0!
Cały turniej dla naszych to była bardzo dobra gra z paroma słabszymi momentami. Pierwszą fazę turnieju przeszliśmy bez ani jednej porażki. Problemy zaczęły się w drugiej grupie turnieju, gdzie zmierzylismy się w pięciosetówce z Argentyną, którą przegraliśmy w mocno kontrowersyjnych okolicznościach wielokrotnej wideoweryfikacji, z której czasem niewiele wynikało i trzeba było powtarzać akcję, albo konsultować się. Ale temu są winni organizatorzy i ten chory regulamin. Potem przegraliśmy z Francją, wygrywając w tym meczu zaledwie jeden set. Z Serbią mecz musiał być wygrany, a że im porażka też dawała awans, to wygraliśmy mecz gładko, bezproblemowo 3:0. W trzeciej fazie spotkaliśmy ich ponownie oraz Włochów. Serbów ponownie pokonaliśmy 3:0, ale tym razem już potrafili stawić czoła naszej kadrze. W meczu z Włochami do awansu potrzebny był tylko set, więc pierwszy garnitur Polaków go wygrał, a resztę meczu walczyła rezerwa, która wywalczyła jeden punkt, bo przegraliśmy tie-break z nimi. Półfinał z USA to kolejna pięciosetówka, ciężka, żmudna, pozbawiająca nadziei w niektórych momentach. W czwartym secie Polacy się odrodzili i wyrównali stan gry na po 2, na deski kładąc Jankesów. W tie-breaku nie daliśmy im najmniejszych szans, wygrywając do 11 i dzięki temu mogliśmy w niedzielę przystąpić do gry z Brazylijczykami. Ten mecz pokazał, dlaczego nazywamy nasz zespół "biało-czerwonym walcem". Pierwszy set i niesamowita walecznosć reprezentantów, punkt za punkt, partia wygrana do 26. W drugiej odsłonie nie dawaliśmy Brazylijczykom ani grama szansy, wygrywając pewnie do 20, choć też tracąc punkty w końcówce. Z każdą chwilą TEN moment się przybliżał, ale my o tym nawet nie myśleliśmy. W trzeciej partii nie daliśmy im szans, robiliśmy swoje, ale pod koniec zatraciliśmy na moment pewność siebie i było blisko, a ten set skończyłby się na przewagi. Na szczęście Bartosz Kurek wykończył ostatnią akcję meczu, 25:23, obroniliśmy tytuł Mistrzów Świata, pierwszy raz w historii!!!! Epokowy wyczyn. Taki, o którym będą pamiętać pokolenia Polaków, ba, ludzi na całym świecie! Czterech Polaków znalazło się w drużynie turnieju, Michał Kubiak (nasz niesamowity kapitan) został jednym z dwóch najlepszych przyjmujących, Paweł Zatorski najlepszym libero, Piotr Nowakowski jednym z dwóch najlepszych środkowych, a nagrodę MVP otrzymał Bartosz Kurek. Ręce składają się do oklasków!
Ten zespół to jest wielka rodzina. Wielka drużyna, która pokazała podczas tego turnieju, że potrafi grać pierwsze skrzypce, nawet jeżeli się na nas nie stawia przed turniejem. Myślę, tak patrząc na cały turniej, że ta reprezentacja była chyba nawet silniejsza od tej, którą widzieliśmy podczas turnieju u nas, w Polsce. Ten zespół, jeżeli nic się nie zepsuje, jeżeli jedna ze składowych z niego nie wyleci, może dać nam jeszcze wiele radości. Wielkie uznanie zdobył Bartosz Kurek. Człowiek, który odrodził się niczym Feniks z popiołów, wstał, choć był skreślony. Nie powołał go Antiga cztery lata temu, powołał go Heynen teraz. Pojechał i pokazał wszystko, co najlepsze. Pokazał pazur, zacięcie, waleczność. Jest to niesamowity przykład dla następnych pokoleń, jak można z sytuacji, kiedy wszyscy cię skreślają, wstać, robić swoje i powrócić na szczyt. Dobry przykład to również Michał Kubiak. Bez niego chyba ludzie teraz sobie nie wyobrażają tej reprezentacji. Wiele to pokazuje fakt jego nieobecności podczas gier z Francją i Argentyną (oba przegrane w drugiej fazie) przez drobny uraz. Gdy on jest, Polakom się wiedzie doskonale, a gdy go nie ma, potykamy się i czasem nie wiemy, co mamy zrobić.
Ten turniej to była jedna wielka porażka organizatorów. Od regulaminu, który był niesamowicie skomplikowany, przez kolejne jego zmiany podczas trwania imprezy, do braku zarezerwowania komfortowego przejazdu reprezentacji z Warny do Turynu oraz braku odtworzenia hymnu dla zwycięzcy turnieju po ceremonii medalowej. To jest skrajna niekompetencja i moim zdaniem nie powinno się Włochom ani Bułgarom przyznawać organizacji następnych takich imprez jak Final Six Ligi Narodów, Mistrzostw Świata, Mistrzostw Europy. Oni to zrobili po macoszemu, po włosku, po bułgarsku. Tak jakby to był finał jakiejś Ligi Mistrzów albo ich ligi krajowej. Jeżeli hymn mieliby odtworzyć, to pewnie po zwycięstwie Włochów, a że ich nie ma, to "arrivederci" jak powiedział spiker, po czym przekaz TV z finału się zakończył. Chyba ktoś tutaj się pozamieniał na mózgi z Waldusiem Kiepskim (ale Waldusia to ty szanuj!). To nie było w porządku wobec tych setek polskich kibiców obecnych w hali w Turynie, którzy pewnie czekali, aby zaśpiewać drugi raz w tym dniu "Mazurka Dąbrowskiego". Również nie jest w porządku mieszanie polityki do sportu. Tak, tutaj moje myśli kieruję do osób, które przyszły z kartkami "KONSTYTUCJA" na mecze naszej kadry. To chyba jest taka mała barierka, która nie pozwala na bycie razem naszych kibiców o różnych poglądach w tak podniosłych momentach. Należy to odłożyć na bok i kibicować. Mam taką nadzieję, że kolejni organizatorzy dużych turniejów nie popełnią błędu włoskiego i odegrają triumfatorom hymn na koniec imprezy. W siatkówce to jest tradycja, której jednak Italia nie potrafiła spełnić. Mam także nadzieję, że nie będą powielać błędów i nie będą zmieniać 1250 razy regulaminu turnieju. Albo ustalamy żelazne zasady, albo zmieniamy reguły gry podczas jej trwania. To pierwsze = większa wiarygodność. FIVB ją w pewnym stopniu straciła podczas tej imprezy, a odbudowanie mogą dać sztywne zasady wprowadzane na każdym następnym turnieju pod ich egidą. Może, jak Bozia da, będą to turnieje, w których Polacy będą górą nad rywalami! Nie tylko pod względem organizacyjnym, ale też sportowym.
Komentarze
Prześlij komentarz