W niedzielę rozegraliśmy na Śląskim z Włochami mecz numer 3 w ramach Ligi Narodów UEFA. Ta gra pokazała, że w pierwszej połowie było słabo, a w drugiej było świetnie, ale końcówkę musieliśmy, po prostu, spieprzyć. 0:1.
W pierwszej części gry Włosi zaczęli od mocnego uderzenia w pierwszej minucie w naszą poprzeczkę. To był zwiastun tego, że ten mecz będzie gorący, a Polacy będą mieli problemy. Nawet mieliśmy problem z odzyskaniem od nich piłki i zrobieniem jednej składnej akcji w pierwszych dziesięciu minutach. Druga poprzeczka, tym razem Insigne nastąpiła w 30 minucie i wydawało się, że to ona jest naszym najlepszym obrońcą. Polacy bez szału, bez akcji. No dobra, była w 32 minucie, ale Włosi się cudem wybronili. Ale i tak oni mieli najczęściej inicjatywę. Dominowali. Miażdżyli nas w statystykach. Każdą okazję celną wyjmował Wojtek Szczęsny, który był zdecydowanie najjaśniejszym punktem zespołu pana Brzęczka w tej części gry. Reszta świeciła, ale strasznie słabej jakości lampkami. Może i te lampki nawet były wypalone. Mogliśmy dziękować Bogu, że pierwsza połowa dobiegła końca, a udalo nam się doczłapać do jej końca, niczym poobijany bokser musi dotrwać do końca trzyminutowej rundy, a już raz był na deskach.
W drugiej części wszedł od razu Grosicki i Błaszczykowski. W Polakach obudziła się nowa nadzieja, bo zaczęliśmy ładnie atakować i raz nawet było blisko, a byśmy strzelili gola otwierającego ten mecz. Ale jednak nie padła, bo Zieliński huknął w kosmos. Jednak Polacy łatwo wpadali jednak w tarapaty i pozwalaliśmy Włochom na robienie łatwych akcji W 73 minucie piękna trójkowa akcja, Grosicki huknął, Donnarumma obronił, a Milik, dobijając, zrobił to, co zwykle, czyli nie trafił. Polacy grali jak natchnieni, szukając tej bramki. Dawaliśmy im jednak też prezenty, Piotrek Zieliński takie dwa sprawił Włochom, ale ci byli niesamowicie nieskuteczni. Szkoda, że nie wszedł Piątek, tylko Jędza za Recę. Piątek mógłby znowu pokazać swoją skuteczność i zdobyć gola na zwycięstwo. Ale ostatecznie straciliśmy gola w końcówce, w drugiej minucie, bezradni po wrzutce, wbił Biraghi. Bądźmy szczerzy, Polacy powinni stracić i cztery, pięć bramek. Włosi byli po prostu lepsi. Mieli więcej od nas okazji, mogli zdobyć piękne bramki. Nas ratował Szczęsny. Wojtek był w gazie. W ostatniej sytuacji zgubiliśmy się. Oni przełamują serię bez zwycięstwa, a Polacy ją kontynuują. To nasza druga klęska z rzędu, czwarty mecz bez wygranej, ta będzie jednak boleć mocniej, bo straciliśmy gola w końcówce, a historia pokazuje, że my zdobywaliśmy częściej gole w końcówkach ostatnimi czasy. Spadamy do dywizji B, zasłużenie, bo nie pokazaliśmy niczego odkrywczego w dywizji A, no może jedną połowę z Włochami u nich. Pamiętam, że to jest okres zapoznania nowego trenera i tak dalej. Ale ten okres nie może trwać w nieskończoność. Trzeba kiedyś odpalić petardę. Z Portugalią Włosi pewnie przegrają, a my nie wygramy, choć to byłby cud, jeżeli byśmy wygrali. Wierzę w reprezentację, że nadejdą lepsze dni, bo jak głosi taka mądra maksyma, nie wiem, czy ją dobrze przytoczę "po burzy zawsze wychodzi słońce". Następna gra z Czechami, a potem z Portugalią. I nastąpi przerwa do marca, a wtedy zaczniemy elimiancję do EURO20, na które, mam nadzieję, zakwalifikujemy się. Chociaż po walce do końca, do dziesiątej kolejki z 2 miejsca.
W pierwszej części gry Włosi zaczęli od mocnego uderzenia w pierwszej minucie w naszą poprzeczkę. To był zwiastun tego, że ten mecz będzie gorący, a Polacy będą mieli problemy. Nawet mieliśmy problem z odzyskaniem od nich piłki i zrobieniem jednej składnej akcji w pierwszych dziesięciu minutach. Druga poprzeczka, tym razem Insigne nastąpiła w 30 minucie i wydawało się, że to ona jest naszym najlepszym obrońcą. Polacy bez szału, bez akcji. No dobra, była w 32 minucie, ale Włosi się cudem wybronili. Ale i tak oni mieli najczęściej inicjatywę. Dominowali. Miażdżyli nas w statystykach. Każdą okazję celną wyjmował Wojtek Szczęsny, który był zdecydowanie najjaśniejszym punktem zespołu pana Brzęczka w tej części gry. Reszta świeciła, ale strasznie słabej jakości lampkami. Może i te lampki nawet były wypalone. Mogliśmy dziękować Bogu, że pierwsza połowa dobiegła końca, a udalo nam się doczłapać do jej końca, niczym poobijany bokser musi dotrwać do końca trzyminutowej rundy, a już raz był na deskach.
W drugiej części wszedł od razu Grosicki i Błaszczykowski. W Polakach obudziła się nowa nadzieja, bo zaczęliśmy ładnie atakować i raz nawet było blisko, a byśmy strzelili gola otwierającego ten mecz. Ale jednak nie padła, bo Zieliński huknął w kosmos. Jednak Polacy łatwo wpadali jednak w tarapaty i pozwalaliśmy Włochom na robienie łatwych akcji W 73 minucie piękna trójkowa akcja, Grosicki huknął, Donnarumma obronił, a Milik, dobijając, zrobił to, co zwykle, czyli nie trafił. Polacy grali jak natchnieni, szukając tej bramki. Dawaliśmy im jednak też prezenty, Piotrek Zieliński takie dwa sprawił Włochom, ale ci byli niesamowicie nieskuteczni. Szkoda, że nie wszedł Piątek, tylko Jędza za Recę. Piątek mógłby znowu pokazać swoją skuteczność i zdobyć gola na zwycięstwo. Ale ostatecznie straciliśmy gola w końcówce, w drugiej minucie, bezradni po wrzutce, wbił Biraghi. Bądźmy szczerzy, Polacy powinni stracić i cztery, pięć bramek. Włosi byli po prostu lepsi. Mieli więcej od nas okazji, mogli zdobyć piękne bramki. Nas ratował Szczęsny. Wojtek był w gazie. W ostatniej sytuacji zgubiliśmy się. Oni przełamują serię bez zwycięstwa, a Polacy ją kontynuują. To nasza druga klęska z rzędu, czwarty mecz bez wygranej, ta będzie jednak boleć mocniej, bo straciliśmy gola w końcówce, a historia pokazuje, że my zdobywaliśmy częściej gole w końcówkach ostatnimi czasy. Spadamy do dywizji B, zasłużenie, bo nie pokazaliśmy niczego odkrywczego w dywizji A, no może jedną połowę z Włochami u nich. Pamiętam, że to jest okres zapoznania nowego trenera i tak dalej. Ale ten okres nie może trwać w nieskończoność. Trzeba kiedyś odpalić petardę. Z Portugalią Włosi pewnie przegrają, a my nie wygramy, choć to byłby cud, jeżeli byśmy wygrali. Wierzę w reprezentację, że nadejdą lepsze dni, bo jak głosi taka mądra maksyma, nie wiem, czy ją dobrze przytoczę "po burzy zawsze wychodzi słońce". Następna gra z Czechami, a potem z Portugalią. I nastąpi przerwa do marca, a wtedy zaczniemy elimiancję do EURO20, na które, mam nadzieję, zakwalifikujemy się. Chociaż po walce do końca, do dziesiątej kolejki z 2 miejsca.
Komentarze
Prześlij komentarz