Tytuł może trochę baitowy, ale to nie zmienia faktu w tym, co się działo w szalonym meczu w Manchesterze! Siedem bramek, nawet i osiem oraz interwencje VAR. Tottenham awansował do półfinału Ligi Mistrzów.
Nie śledziłem tego meczu od początku, ale gdy wszedłem sobie, aby sprawdzić rezultat, to patrzę i nagle 3:2! Dwa razy Sterling, dwa razy Son i raz Silva. A to wszystko w 21 minut. Potem jeszcze gole Aguero, Llorente, który był mocno wątpliwy, ale strzelony regulaminowo, więc "prostąkącik" VAR i gol uznany. Bo udo. Było 4:4 w dwumeczu, bo był też mecz wygrany przez Tottenham 1:0 po golu Sona. Awans dawały im bramki na wyjeździe. Ale ich moment chwały mógł zostać zakłócony, bo oto Sterling strzelił po podaniu Aguero gola i było 5:3. City było w półfinale Ligi Mistrzów, tym wymarzonym. Ale nie minęła minuta i sędzia Czakir znowu "prostąkącik" i tym razem wskazał na wznowienie od rzutu wolnego! Gola nie było, było znowu 4:3. Był spalony Aguero, dostał on piłkę, którą potem podał do Sterlinga, który akcję wykończył. Można więc powiedzieć, że dał mu taki "pocałunek śmierci". Pocałunek, który nie dał awansu City. Obejrzeliśmy w minioną środę futbol ultraofensywny. Trenerów i drużyny nie bolało to, że obrona była dziurawa jak ser szwajcarski, a bramkarze wpuścili siedem bramek. Świetnie sobie poradził Son oraz Raheem Sterling. Ich dyspozycja była znakomita i nie było tutaj zastrzeżeń. Trochę szkoda, że Sterling nie skompletował hat-tricka, ale tak to jest, jak jest spalony. Raz się pali, raz się nie pali. A nie paliło się w meczu sobotnim, w którym było tylko 1:0. Nie żałujcie, że nie oglądaliście.
Tydzień później, w Ekstraklasie oglądaliśmy prawdziwe show. Takie samo, a nawet i lepsze! Lechia Gdańsk grała w Szczecinie z Pogonią. Pierwsza połowa tego starcia była jałowa, nudna. Nie zapowiadała tego, co się stanie w drugiej części gry. W 52. minucie Walukiewicz strzelił gola na 1:0 i wtedy Lechia była w piekle i właściwie żegnała się z szansą na mistrzostwo. Ale potem wszedł Artur Sobiech, tak cztery minuty po tej bramce. I w 71. Lechia wywalczyła rzut karny, badany przez VAR. A Sobiech go wykorzystał, a następnie Biało-Zieloni poszli za ciosem i dwie minuty później Michalak strzelił gola na 2:1 dla gości. Lechia była w niebie, by za 10 minut ponownie się znaleźć w piekle. Kozulj się odblokował i w 80 i 83. minucie strzelił gola na wagę wyniku 3:2 dla szczecińskiej drużyny. To, co się działo w tym meczu było niebywałe, tyle bramek. A to nie koniec, bo w 84' Sobiech wyrównał stan gry, a 5 minut później dał triumf i Biało-Zielony Walec mógł pojechać dalej. Triumfowali 4:3, co tam Manchestery, co tam Tottenhamy, jest Lechia i Pogoń! Polskie drużyny zafundowały swoim fanom prawdziwy rollercoaster, prawdziwe show bramkowe. Bramki, które były nieraz absurdalne, interwencje VAR, sprzeczki piłkarzy, liczne kontry. Taką piłkę chcemy oglądać! Szczególnie, gdy w grze jest mistrzostwo Polski. Nie w kolejce drugiej czy trzeciej, gdy wszyscy się rozgrzewają. Teraz, w grupie mistrzowskiej chcemy takich ciasteczek i takich gier. To jest sól futbolu. Sól, która nie marnuje nam życia.
Nie śledziłem tego meczu od początku, ale gdy wszedłem sobie, aby sprawdzić rezultat, to patrzę i nagle 3:2! Dwa razy Sterling, dwa razy Son i raz Silva. A to wszystko w 21 minut. Potem jeszcze gole Aguero, Llorente, który był mocno wątpliwy, ale strzelony regulaminowo, więc "prostąkącik" VAR i gol uznany. Bo udo. Było 4:4 w dwumeczu, bo był też mecz wygrany przez Tottenham 1:0 po golu Sona. Awans dawały im bramki na wyjeździe. Ale ich moment chwały mógł zostać zakłócony, bo oto Sterling strzelił po podaniu Aguero gola i było 5:3. City było w półfinale Ligi Mistrzów, tym wymarzonym. Ale nie minęła minuta i sędzia Czakir znowu "prostąkącik" i tym razem wskazał na wznowienie od rzutu wolnego! Gola nie było, było znowu 4:3. Był spalony Aguero, dostał on piłkę, którą potem podał do Sterlinga, który akcję wykończył. Można więc powiedzieć, że dał mu taki "pocałunek śmierci". Pocałunek, który nie dał awansu City. Obejrzeliśmy w minioną środę futbol ultraofensywny. Trenerów i drużyny nie bolało to, że obrona była dziurawa jak ser szwajcarski, a bramkarze wpuścili siedem bramek. Świetnie sobie poradził Son oraz Raheem Sterling. Ich dyspozycja była znakomita i nie było tutaj zastrzeżeń. Trochę szkoda, że Sterling nie skompletował hat-tricka, ale tak to jest, jak jest spalony. Raz się pali, raz się nie pali. A nie paliło się w meczu sobotnim, w którym było tylko 1:0. Nie żałujcie, że nie oglądaliście.
Tydzień później, w Ekstraklasie oglądaliśmy prawdziwe show. Takie samo, a nawet i lepsze! Lechia Gdańsk grała w Szczecinie z Pogonią. Pierwsza połowa tego starcia była jałowa, nudna. Nie zapowiadała tego, co się stanie w drugiej części gry. W 52. minucie Walukiewicz strzelił gola na 1:0 i wtedy Lechia była w piekle i właściwie żegnała się z szansą na mistrzostwo. Ale potem wszedł Artur Sobiech, tak cztery minuty po tej bramce. I w 71. Lechia wywalczyła rzut karny, badany przez VAR. A Sobiech go wykorzystał, a następnie Biało-Zieloni poszli za ciosem i dwie minuty później Michalak strzelił gola na 2:1 dla gości. Lechia była w niebie, by za 10 minut ponownie się znaleźć w piekle. Kozulj się odblokował i w 80 i 83. minucie strzelił gola na wagę wyniku 3:2 dla szczecińskiej drużyny. To, co się działo w tym meczu było niebywałe, tyle bramek. A to nie koniec, bo w 84' Sobiech wyrównał stan gry, a 5 minut później dał triumf i Biało-Zielony Walec mógł pojechać dalej. Triumfowali 4:3, co tam Manchestery, co tam Tottenhamy, jest Lechia i Pogoń! Polskie drużyny zafundowały swoim fanom prawdziwy rollercoaster, prawdziwe show bramkowe. Bramki, które były nieraz absurdalne, interwencje VAR, sprzeczki piłkarzy, liczne kontry. Taką piłkę chcemy oglądać! Szczególnie, gdy w grze jest mistrzostwo Polski. Nie w kolejce drugiej czy trzeciej, gdy wszyscy się rozgrzewają. Teraz, w grupie mistrzowskiej chcemy takich ciasteczek i takich gier. To jest sól futbolu. Sól, która nie marnuje nam życia.
Komentarze
Prześlij komentarz