Organizacja finału Pucharu Polski znowu zawiodła. Tym razem kibice mieli problem z wejściem na stadion. Długo trwające przeszukiwania, tłumy przed stadionem o godzinie 16:00. A o tej godzinie wystartował mecz finałowy o te trofeum. Na trybunach kibice, przed stadionem kibice.
To nie jest scenariusz z roku 1950, kiedy to zabrakło biletów i tłumy kibiców oczekują na wieści, co się dzieje na boisku. Te tłumy oczekiwały na wejście. Oczekiwanie jest długie. Mecz trwa. Jedna bramka otwarta przy czterech dla kibiców Jagiellonii. Jest to małym skandalem, bo jednak można byłoby otworzyć szybciej bramki, a nie o 15:25. Choć bramki podobno były otwarte od rana i można było już wejść na mecze tymbarkowe. Z reprezentacją otwieranie bramek jest dużo wcześniej, a tutaj to było znacznie później. Można byłoby otworzyć dwie godziny przed meczem, nawet chwilę po turnieju o Puchar Tymbarku. To dało się rozwiązać inaczej. PZPN uniknąłby kryzysu, uniknąłby krytyki kibiców, uniknąłby fali krytyki mediów. Rozumiem jednak to, że była jedna bramka otwarta. Bo kontrola pirotechniczna, bo trzeba sprawdzić wielu kibiców. To jest zrozumiałe, ale można byłoby otworzyć więcej bramek, zaangażować więcej osób i zapewnić komfort kibicom obu stron. Spójrzmy na to też od strony takiej, że np. w Niemczech mecz nie był i nie jest rozpoczynany, dopóki wszyscy kibice nie wejdą na trybuny. Trochę jak ze spektaklem w teatrze, że jest oczekiwanie na wszystkich widzów. A można byłoby zaczekać. Ramówka Polsatu, który transmitował ten finał, była w tym przypadku z gumy, bo po finale i tak mieli pokazywać dekorację i mieli na to przeznaczone 50 minut w slocie ramówkowym (tak naprawdę 41-42, bo są jeszcze reklamy). A co do piro, to i tak zostało wniesione i odpalone w 75. minucie gry. Także kontrola tak wygląda.
Jednak tak patrząc na tę sytuację to myślę sobie, że w sumie to dobrze, że ci kibice Lechii nie weszli w całości na pierwszą część meczu. Mogą mówić, że przegapili część meczu, mogą zwalać winę. Ale nie ma czego żałować. Obejrzeliśmy grę taktyczną - powiedzą wielcy eksperci. Prawda, ale dlaczego ten mecz przez to był paździerzem znanym z Ekstraklasy w piątek i poniedziałek o 18:00? Ten mecz wiał nudą na kilometr. To było niezdatne do oglądania. Lepsze było w tym momencie wyjście na grilla, zjedzenie kiełbasy, kaszanki czy czegokolwiek innego. W pierwszej części mało akcji, mało jakichś zrywów. W drugiej, oprócz piro w 75. minucie zobaczyliśmy dwa gole. Dla Lechii. Pierwsza bramka padła w 87. minucie i był to gol Flavio Paixao, który wbił piłkę do siatki po wrzutce, odbiciu piłki po dobitce od rąk Kelemena. Napisałem dwie bramki, a jest 0:1. No bo to była bramka zVARowana, czyli "telewizorek" -> nie ma bramki. VAR zobaczyli tam spalony, myślę, że to była dobra decyzja, bo faktycznie sędzia Frankowski popełnił błąd, uznając najpierw tę bramkę. Następna bramka padła w doliczonym czasie gry. A doliczono siedem minut, bo zmiany, bo przerwa na VAR, bo przerwa na pirotechnikę. I w szóstej minucie tego czasu Artur Sobiech strzelił po wrzutce z autu bramkę, której nie odwołano, którą uznano. Lechia zdobyła pierwszy po 36 latach Puchar Polski i na pewno zagra w drugiej rundzie eliminacji Ligi Europy. Dzięki temu też czwarta drużyna ligi po 37 kolejkach zyska prawo gry w pierwszej rundzie tychże eliminacji.
Ale walka Lechii o mistrza nadal trwa. Day 34 is coming... /t.ps://tsdwittser.com/StadionSlaski/status/1124046317372813313
Komentarze
Prześlij komentarz