Nie piszę zazwyczaj tekstów na temat wyścigów długodystansowych. Jednak jest taki wyścig jak 24h Le Mans, który jest jedną ze składowych Potrójnej Korony Motorsportu. I w tym roku była załoga #41 belgijskiego Orlen Team WRT z ELMS i polska załoga #34 Inter Europol Competition, która jeździ cały sezon w długodystansowych mistrzostwach świata - WEC. Co się stało? Kto wygrał? Komu się nie powiodło? I dlaczego załoga #84 zasłużyła na uwagę? Będzie o klasach, więc może będzie trochę przydługo, ale jeśli chce wam się czytać, to nie będziecie zawiedzeni.
Hypercary - było pięć samochodów w nowej klasie w tym sezonie, która zastąpiła prototypy LMP1. W przyszłych sezonach będzie więcej, no bo Porsche wchodzi, Ferrari wchodzi i będzie więcej zespołów z wolą walki o triumf. Były dwie Toyoty - #7 i #8, pseudoHypercar (bo przerobiony z auta LMP Rebelliona) Alpine #36 oraz Glickenhaus #708 i #709. W takiej kolejności też te załogi dojechały do mety. Start był na mokrej nawierzchni, 708 uczestniczyło w kolizji z 8, która musiała odrabiać straty i faktycznie je odrobiła w ponad godzinę. Wygrana Toyoty nie jest żadną sensacją, bo wszyscy się jej spodziewali. Może po cichu, że Alpine namiesza, była na to szansa, ale później, jak zobaczyło się tempo Toyoty #7, to te marzenia topniały, a całkowicie zniknęły, gdy Alpine wybrało obrót. Wygrała #7 - Conway, Kobayashi i Lopez, pierwszy raz od 2017 roku wygrała ta załoga, bo poprzednie trzy edycje padały łupem #8, która tym razem była druga. W przyszłym sezonie będzie więcej walki, bo wchodzi Peugeot. I to będzie rywalizacja! Trzecie Alpine, które musiało walczyć jeszcze przez paręnaście minut w środku wyścigu z Glickenhausem #708 o trzecie miejsce, jednak przewaga techniczna, jaką ma francuski zespół pozwoliła im na zajęcie najniższego stopnia podium. Glickenhaus dojechał do mety dwoma autami w spodziewanej kolejności - 708 przed 709. Jest sporo wątpliwości co do konstrukcji aut Glickenhaus, jednak coś udało im się osiągnąć. Ja skreślałem załogę 708, patrząc na jej awaryjność z rundy WEC na Monzy. Jednak cieszę się, że obie załogi ukończyły wyścig, to jest dobra wiadomość, bo teraz tylko może być lepiej. Może walka o podia w Bahrajnie będzie wchodziła w grze, kto wie. W każdym razie, debiut na Le Mans mogą zaliczyć raczej do udanych, tempo nie było aż tak dramatyczne, mogą być z siebie naprawdę dumni. A przy okazji dobre punkty wpadły do mistrzostw świata.
LMP2 - najobszerniejsza klasa z największą liczbą aut, z polskim autem i polskimi kierowcami. W #41 jechał Robert Kubica w załodze z Yifeiem Ye i Louisem Deletrazem, w #34 Jakub Śmiechowski z Rengerem van der Zande i Alexem Brundle. Najmocniejszym ogniwem załogi #41 był Deletraz, który prezentował bardzo dobre tempo i, tak jak to jest w ELMS, jechał na swoim poziomie. #41 startowało z drugiego pola do wyścigu, uczestniczyli w sesji Hyperpole. Do wyścigu w aucie startował Robert Kubica, który start miał przyzwoity, jednak później jego tempo było dalekie od zadowalającego. Jego następne stinty były ciut lepsze, co pozwalało na utrzymywanie kontaktu z czołówką. Chińczyk Ye był niemałym zaskoczeniem. Kierowca ze srebrną licencją "kręcił" fantastyczne czasy, co dało dużą przewagę w końcówce wyścigu, którą on jechał.
No właśnie, końcówka wyścigu. Jazda na prowadzeniu w LMP2, do mety 4 minuty. Powoli Polacy się cieszą, bo Robert Kubica ze swoją załogą jedzie po wygraną w wyścigu 24h Le Mans. Wreszcie redemption za posuchę i pecha. Jednak nie dał do tej pory o sobie znać pech Kubicy, bo jest coś takiego ze względu na jego poprzednie występy w tak długich wyścigach i awarie, które uniemożliwiały jazdę. 3 minuty i 23 sekundy przed końcem Oreca z numerem #41 w barwach Orlen Team WRT odmówiła posłuszeństwa i Chińczyk zatrzymał ją w "eskach" za wjazdem na Bugatti Circuit. Padł czujnik przepustnicy. Ponoć 11 godzin jazdy uszkodzonym autem. Nie było Kubicy, nie było wygranej w 24h Le Mans, nie było też Chińczyka i Szwajcara. Pisząc klasykiem, nie było niczego. Trudno zebrać jakieś mądre słowa na ten temat, oprócz suchego info. Można się śmiać z tego, można cisnąć bekę. Można też nic nie pisać. Mi jest po prostu przykro, że nie udało się nie tyle co wygrać, co stanąć na podium wyścigu. Tak blisko, a tak daleko. Przypadek Toyoty #7 z 2016 roku i awarii na ostatnim okrążeniu, która zabrała im wygraną. Mam nadzieję, że #41 wróci za rok, że Orlen nie wycofa się z projektu. Bo ta wygrana im się należała i mam nadzieję, że w przyszłym roku osiągną tę szachownicę.
W #34, które startowało z osiemnastego pola jechał Alex Brundle, syn Martina Brundle. Start był genialny. Po pierwszym okrążeniu byli już w TOP10. To było coś pięknego. Fantastyczne przebijanie się, super tempo wyścigowe, także ze strony van der Zande i Śmiechowskiego dało jazdę nawet o P4. Przebita opona i jeden zjazd więcej na tankowanie sprawiły, że musieli się z tym pożegnać i jechali na P6, a po tym, co się stało, a o czym pisałem wyżej skończyli na P5. To jest najlepszy wynik w historii startów polskich zespołów w wyścigu 24h Le Mans. Jest to ogromny powód do dumy i wielkiej radości, bo nie mieliśmy takich pięknych momentów w wyścigu, ale my też stajemy się powoli historią tego "dwudziestoczterogodzinnego sprintu". Piekarze po dwóch edycjach, w których korzystali z prototypu Ligiera zaczęli jeździć prototypem Oreki, co dało im większe możliwości. Skorzystali z nich fantastycznie, o czym świadczy ten sezon mistrzostw świata - P5 na Spa, P5 na Portimao, P4 na Monzy, P5 na Le Mans. Nie wypadli ani razu z TOP5. Czołowy zespół klasy LMP2? Można tak powiedzieć, choć to dopiero ich pierwszy sezon na najwyższym poziomie. Do końca 2 rundy na torze Sakhir, które w ostatnią niedzielę października i pierwszą niedzielę listopada. Myślę, że z taką dyspozycją utrzymanie TOP5 mistrzostw świata w klasyfikacji zespołowej LMP2 jest bardzo możliwe.
Kto wygrał, skoro nie #41? #31, a to także Team WRT. W końcówce wyścigu zmagali się z problemami, co sprawiło, że Jota ich dogoniła i było blisko, by w końcówce stracili ten triumf. Na kresce stracili do nich 0,7s. Było bardzo blisko, ale udało się dowieźć ten triumf do mety i przynajmniej jedna połowa garażu belgijskiego zespołu może się cieszyć. Gdyby nie problemy, do walki o wygraną mógł zamieszać się G-Drive, jednak skończyli tę rywalizację na siódmym miejscu. ARC Brastilava, która pierwszy raz jechała w prototypie Oreki dojechała na piętnastym miejscu. Stary, ale jary Miro Konopka walnie się do tego przyczynił. Albo i nie, bardziej Oliver Webb, który wykonał 90% roboty. Miro i jego syn Matej tylko jechali. Ich czasy nie były wybitne, ale hej, ukończyli wyścig, mimo problemów technicznych. Brawo dla nich! Spora kompromitacja United Autosports, mogli być faworytem, mogli walczyć o wygraną, tymczasem awarie sprawiły, że jedno z aut musieli wycofać, a drugie dojechało czwarte.
GTE Pro - najmniejsza klasa, ale to nie znaczy, że najmniej się działo. Ba, bardzo dużo się działo. Wydawało się, że to będzie walka Ferrari vs. Porsche, ale Chevrolet także się wmieszał do tej walki. Różnica na mecie to było 41 sekund na korzyść załogi 51 AF Corse z Ferrari 488, Pier Guidi/Calado/Ledogar. Dla Pier Guidiego to druga wygrana w wyścigach 24-godzinnych w tym roku, wcześniej triumfował trzy tygodnie temu w 24h Spa. Tak więc na torze wybrzmieli "Bracia Włosi". Podium uzupełniła załoga 92 Porsche - Estre/Jani/Christensen. Ich udział w wyścigu wahał się po wypadku w Hyperpole. Odbudowa auta jednak dała im nadzieję na to, że będą mogli walczyć w tym wyścigu. I walczyli, i Estre był mocnym ogniwem, i zdobyli podium. Z tego trzeba się cieszyć, bo mogli równie dobrze siedzieć w hotelu. A pojechali w wyścigu i zajęli najniższy stopień podium. Brawo dla mechaników za determinację i dla kierowców, że ich wysiłek nie poszedł na marne.
GTE Am - dużo emocji, ale się skończyło przewagą jednego okrążenia zwycięzcy nad drugą załogą. Tutaj też można było wysłuchać "Fratelli d'Italia", bo także AF Corse święciło triumf. Załoga #83 - Perrodo/Nielsen/Rovera wygrali ten wyścig, nie zostawili złudzeń rywalom. Na podium także Aston TF Sport oraz załoga #80 Iron Lynx, także z Ferrari. Załoga to Cressoni, Mastonardi oraz Callum Ilott. Tak, ten Callum Ilott, który był w zeszłym sezonie wicemistrzem Formuły 2, a obecnie jest kierowcą rezerwowym Alfy Romeo oraz jeździ w barwach Iron Lynx w wyścigach długodystansowych serii GT World Challenge Europe (tak jak między innymi Pier Guidi 3 tygodnie temu jechał Spa 24h). Spory sukces młodego kierowcy i jego załogi, ogromne gratulacje i oby w przyszłym roku było zwycięstwo.
Innowacyjny samochód z numerem #84 to najwięksi bohaterowie tego wyścigu. Dwóch kierowców na wózkach inwalidzkich oraz jeden pełnosprawny. Aoki/Bailly/Lahaye. Pokonali 334 okrążenia, osiągnęli szachownicę. Gdyby ich klasyfikować w LMP2, byliby przedostatni. To jednak mało istotne. Najważniejsze jest to, że udowodnili, że bariery są tylko w naszych głowach. A jeżeli mamy choć trochę woli walki, to możemy powalczyć i nawet mimo licznych przeciwności losu wystartować w jednym z największych długodystansowych wyzwań w świecie motorsportu. Wierzę, że ten wyścig i ta szachownica nie będzie dla nich końcem, a tylko nową zieloną flagą do nowych wyzwań, do doskonalenia się i dalszej walki w wyścigach długodystansowych. Gratulacje.
Następny wyścig 24h Le Mans za 10 miesięcy w czerwcu. W nim zobaczymy pasjonującą walkę Toyoty z Peugeotem o wygraną, może też Glickenhaus się zamiesza. Polacy na pewno też będą walczyć, polski zespół Inter Europol Competition nie spocznie na laurach, jakimi są piąte miejsce w klasie, dziesiąte w generalce i trzecie spośród załóg WEC, bo walka wciąż trwa. Wierzę w to, że jeżeli w następnym wyścigu pojadą dobre kwalifikacje (i format będzie sprzyjający), to mogą powalczyć nawet o podium. Jestem optymistą i myślę, że zobaczymy polski team na podium tego wyścigu. Na razie jednak trzeba trzymać kciuki za dwie ostatnie rundy MŚ endurance w wykonaniu "Piekarzy", a także ich załogi w LMP3 w European Le Mans Series, nie zapominając o #41 i ich walce o mistrzostwo w LMP2.
Komentarze
Prześlij komentarz